Strony

środa, 6 sierpnia 2014

Albumy, które nigdy mi się nie znudzą

Chyba nic nie liczy się w moim życiu tak, jak muzyka. Obojętnie, co się dzieje w moim życiu, obsesyjnie otaczam się dźwiękami. Według last.fm od 2010 roku przesłuchałam 170 tysięcy utworów, czyli wychodzi około 100 piosenek lub, jak kto woli, 10 płyt dziennie. Ale tu nie chodzi o liczby.

Niektórych albumów prawie się nie pamięta, inne nie pozwalają o sobie zapomnieć aż do grobowej deski. Wśród moich subiektywnych najlepszych z najlepszych znajduje się wielka trójka.


O.N.A. - Bzzzzz

Dwudziestoletnia dziewczyna w glanach i dresie śpiewając kontrowersyjne, jak na lata dziewięćdziesiąte, teksty chwali się diastemą. Pół Polski oszalało na punkcie "Kiedy powiem sobie dość", najprawdopodobniej nie zdając sobie sprawy, że tekst traktuje o samobójstwie.

Ale "Bzzzzz" to nie tylko "Kiedy powiem sobie dość". To też "Absta", "Telefon dzwoni" i "Białe ściany". Płyta pełna jest chwytliwych melodii, gitarowego, lekko grunge'owego, brzmienia i tego głosu. Chylińska śpiewała lepiej od tymczasowych gwiazdek, będąc jednocześnie jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich wokalistek. Jestem pewna, że gdyby O.N.A. zdecydowali się na reaktywację, mieliby znowu szansę na sukces. Jeśli to prawda, że dla Chylińskiej liczy się teraz przede wszystkim kasa, to byłoby to całkiem niezłe posunięcie.


Katatonia - The Great Cold Distance

Do Katatonii mam bardzo osobisty stosunek, uwielbiam wszystko, co stworzyli do 2012 roku, jednak szczególny wpływ mają na mnie dwie płyty - "Discouraged Ones" i "The Great Cold Distance". Obie stanowią przełomy w ich karierze, szczególnie Discouraged Ones. Jednak z "The Great Cold Distance" mam najwięcej wspomnień, które powracają za każdym razem, kiedy słucham tego albumu. Ściany dźwięku, jak to nazwał Anders Nyström, wbijają mnie w fotel i nie pozwalają moim myślom na nic poza wsłuchiwaniem się w magię TGCD.

Płyta jest dość zróżnicowana, ale i spójna. Niektóre kompozycje zapadły mi w pamięć już po pierwszym przesłuchaniu, a do niektórych musiałam się dłużej przekonywać. Do jednego z takich utworów należy ostatni utwór - "Journey Through Pressure", będący obecnie moim numerem jeden.


Antimatter - Leaving Eden

Od "Leaving Eden" wszystko się zaczęło. Przestałam słuchać punk rocka, odkryłam Antimatter i całą masę zespołów, które kocham do dziś. "Leaving Eden" to dla mnie pewien symbol, który bez przerwy idealizuję (z resztą nie tylko ten album, ale też jego twórcę). Klimatem podobny do czasów "Alternative 4" i "Judgement" Anathemy, wykonaniem... chyba do nikogo. Antimatter jest projektem jedynym w swoim rodzaju (wspominałam już, że idealizuję Micka Mossa?) ze względu na tę niesamowitą melancholię.

W kwietniu miałam okazję usłyszeć całe "Leaving Eden" na żywo (!!!) i był to najlepszy koncert, na którym byłam. Miałam nawet okazję, po raz drugi, porozmawiać z Mossem, co wspominam bardzo miło.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Daj się uwięzić, bo byłeś smutny

Jakiś czas temu obejrzałam film dokumentalny o lobotomii, czyli zabiegu polegającym na wbijaniu szpikulca do lodu w oczodoły. Szpikulec był wbijany tak, żeby przeciął włókna nerwowe łączące poszczególne partie mózgu. Mimo że mówi się, że jest to wstydliwy moment w historii medycyny, lobotomię wykonuje się... do dzisiaj. Może się skończyć śmiercią (60%!), utratą pamięci i dziesiątkami innych skutków ubocznych, ale odsuwa myśli samobójcze i maluje dziecinny uśmiech na twarzy. Gdyby chcieli dobrać się do mojego mózgu, wolałabym znaleźć się wśród tych sześćdziesięciu procent.




Na dzień dzisiejszy psychiatria opiera się na wciskaniu wszystkim chorób wymyślonych przez psychiatrów. Z każdym jest coś nie tak. Jesteś smutny? Masz depresję. Jesteś introwertykiem? Masz fobię społeczną. I tak dalej. Po 15-minutowej rozmowie dostaniesz diagnozę i receptę na jakieś gówno. Leki psychiatryczne zaburzają zdrowe funkcjonowanie mózgu. To, co fizycznie jest zupełnie normalne, zostaje zaburzone przez te trzy pomarańczowe pigułki, które masz brać przed snem. Jak będziesz mieć szczęście, to dopadnie Cię tylko dziesięć skutków ubocznych, a jeśli masz pecha... no cóż. Parkinsonizm, myśli samobójcze, śmiertelna wysypka, omdlenia, padaczka i tysiące innych dolegliwości są w zasięgu ręki. A jeśli cudowne leki nie pomogą, to dostaniesz skierowanie do szpitala psychiatrycznego. I wtedy dopiero się zacznie.

Jest wiele artykułów opisujących traktowanie pacjentów w szpitalach psychiatrycznych. W jednym z polskich placówek za nieposłuszeństwo możesz dostać zastrzyk z soli fizjologicznej prosto w dupę. Potem przypną Cię pasami do łóżka albo spuszczą Ci łomot. Psychiatryki są jak więzienia, w których na spacerniak możesz wyjść raz w miesiącu. Te wszystkie ładne pokoje, które widziałeś w "Przerwanej lekcji muzyki" niestety nie dotyczą polskich realiów. Tu prędzej natkniesz się na drzwi bez klamek i kamery w łazienkach. Wszystko dlatego, że poszedłeś do lekarza, bo życie Ci dało w kość  i próbowałeś sobie jakoś pomóc.

Czy istnieją choroby psychiczne? Czy jeśli jesteś wyjątkowo emocjonalny, to masz pograniczne zaburzenie osobowości? Nie ma już miejsca na własny charakter, lepiej wcisnąć wszystkim diagnozy. Zarobi na tym nie tylko służba zdrowia, ale też firmy farmaceutyczne. "Choroby" i "zaburzenia" psychiczne to przede wszystkim maszyna do robienia kasy. Prędzej dostaniesz leki niż możliwość porozmawiania z terapeutą. W końcu faszerowanie lekami i wizyty u psychiatry są refundowane, a psychoterapia, która rzeczywiście może pomóc, już nie.